Marysia i Bartek z przerażeniem
przyglądali się scenie, która nastąpiła chwilę potem. Gniew i
determinacja na twarzy ich ojca ustąpiły nagle nieufności, potem
zwątpieniu, potem zaskoczeniu, aż w końcu najszczerszej radości.
W biegu odrzucił od siebie atrybuty pogromcy szyszymor. Zanim
którekolwiek z nich zdążyło zareagować, wężowata czarownica -
ni to spaczeniec, ni demonetka - zniknęła w potężnych ramionach
Mefistolefela, raz po raz wydając z siebie dźwięki przypominające
jednocześnie parskanie i syczenie.
- Deprimo! - wołał ich ojciec,
klepiąc siostrę po kościstych plecach z siłą rozentuzjazmowanego
trolla. - Tyle lat!
- Mefistolefelu... - mruknęła ciotka,
a w jej głosie wyczuć można było wszystko – od wzruszenia, po
jawną pogardę.
- Nie podoba mi się – szepnął
Bartek do Marysi.
- Nie dam jej całusa – odszepnęła
Marysia.
- Deprimo! - piał Mefistolefel. - Jak
ci minęła podróż?
- Wspaniale...
- Jakim cudem odnalazłaś drogę do
naszego domu?
W końcu czarownicy udało oswobodzić
się z żelaznego uścisku. Starannymi ruchami poprawiła wygniecioną
suknię, spiczasty kapelusz na głowie i kosmyki siwych włosów,
które wysunęły się spod spiczastego kapelusza. Oddychała
spokojniej.
Mefistolefel przeniósł rozognione
spojrzenie na twarze swoich dzieci.
- Kochani – rzekł uroczyście. -
Pragnę przedstawić wam chlubę naszej familii. Jedną z najlepszych
nekromantek po tej stronie galaktyki. Ciocię Deprimę.
Skrzywili się.
Jak na komendę.
Nie umknęło to czujnym oczom
czarownicy, jednak Mefistolefel wciąż rozpływał się w uśmiechach
i westchnieniach.
- No dalej, dalej – zachęcił. -
Uściskajcie ciotkę.
Nie było już odwrotu. Bartek jako
pierwszy zbliżył się do zasuszonej kobiety, walcząc z nasilającą
się chęcią ucieczki. Twarz Deprimy była biała i szorstka. Oczy
ciemne i złośliwe, nos zakrzywiony, szyja pokryta zmarszczkami.
- Cześć, ciociu – powiedział, po
czym heroicznym wysiłkiem woli odcisnął ślad ust na wystającej
kości policzkowej.
Kobieta nawet nie drgnęła.
- Marysiu? - ponaglił jego siostrę
Mefistolefel.
Ale Marysi już nie było. Biegła w
stronę domu, z wyrzuconymi w górę ramionami, pióropuszem, który
całkiem opadł jej na oczy, rozpiętymi sandałami i zaciętą miną.
- Wracaj tu w tej chwili! - krzyknął
ojciec.
Pomachała im ręką, z całej siły
kopnęła we frontowe drzwi i zniknęła w korytarzu.
Popatrzyli po sobie z zakłopotaniem.
Tego samego wieczora Deprima de Ayrol
została zaproszona przez żonę swojego brata, Aurorę de Ayrol, na
pyszną kolację. Na suto zastawionym stole znalazły się
najróżniejsze rodzaje owoców i warzyw; od serowców, po musy –
fusy, podano także panierowane flaki goblinów, udziec gnolla, zupę
z elfów. Jednak atmosferze daleko było do pogodnej.
Chociaż dorośli przykładnie
przestrzegali wszelkich zaleceń savoir-vivre, dzieci wcale nie
przywiązywały do nich uwagi. Siedziały na dywanie przed kominkiem,
w zamyśleniu żując goblinie jelita i raz po raz, ukradkiem,
zerkając w stronę ciotki. Kiedy nadeszła pora kąpieli, Marysia
słodkim głosem poprosiła o płyn dezynfekujący, twierdząc, że
nie może skorzystać z wanny, w której niespełna przed dwoma
godzinami pluskała się szyszymora.
Potem wcale nie było lepiej. Oboje
stanowczo odmawiali odpowiadania na pytania ciotki, a kiedy w końcu
zmuszono ich, żeby pokazali Deprimie swoje pokoje, uczynili to w
grobowym milczeniu.
- Nie zadomawiaj się tu – szeptali
tylko czasem, przez labirynty korytarzy wprowadzając ją, w głąb
kolejnych pomieszczeń.
Kiedy w końcu rozwścieczony
Mefistolefel nakazał im pójść spać, powlekli się do łóżek
niczym skazańcy.